sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 9




-Pamiętaj,że zawsze będziemy cię wspierać…-przypomniał jej Max.
-I zawsze będziesz ze mną pracować-wtrącił swoje trzy grosze Joe.
-No,niestety…-zaśmiała się.
-Chodźmy już.Pewnie na nas czekają-nakazał jej przyjaciel.
Ruszyli przez tłumy nadludzkich istot.
Tak,nadszedł czas na testy…


                                ______kilka minut później______


-Czas na testy!-rozległ się donośny głos ojca Marry-wyruszamy w pole…Tak jak powiedział,tak też się stało.Goście wraz z rodziną jubilatki i jej samej przemieścili się za pomocą swoich nadnaturalnych mocy na wyznaczony teren.

-Tu jest linia startu-wskazał palcem John w miejsce,gdzie na trawie znajdowała się cienka,biała i podłużna linia-Wyruszysz z tego miejsca i przez trzy dni będziesz musiała zostać na zaznaczonym terenie.Jest on duży i będziesz musiała przemieszczać się na zachód.Na wielu drogach spotkają cię przeszkody,które zadecydują o twoim przydziale…Tylko,córeczko…uważaj na siebie-skończył swoją przemowę i podszedł do Marry,aby ją mocno uściskać.

-Tak-przytaknęła Amellie i poszła w ślad za swoim mężem-pamiętaj czego cię uczyliśmy.
-Pamiętam,mamo,tato-zwróciła się do nich córka-nie martwcie się.Wkrótce o tej samej porze za trzy dni-dokończyła i ruszyła w wyznaczoną stronę.



                   ---------------------Perspektywa Aghaty---------------------


Moja najlepsza przyjaciółka wyruszyła sama do jakiegoś, nieznanego i być może niebezpiecznego lasu.Nie rozumiem tego walniętego i głupiego  wampirzego…yh…to wszystko jest jakieś chore.Jak oni mogli ją tam zostawić samą.Normalnie nie wytrzymuję.Nie wierzę w to,nie wierzę…

-Ej,Agh!-krzyknął Maxwell,który tak samo jak ja i reszta naszej paczki postanowiła tu przez te trzy dni biwakować.Nie chciałam jej zostawiać samej.Mogła przecież wyjść z tego lasu ledwo żywa  i kto by jej wtedy pomógł?    Nigdy nie wiadomo co może się stać…

-No-spojrzałam na niego znudzona.Nie miałam teraz ochoty na czyjeś towarzystwo.Nie chciałam żeby mnie ktoś dekoncentrował.Nie mogłam jej zostawić samej…Dopóki słyszałam bicie jej spokojnego serca-byłam spokojna.

-Łap!-krzyknął i rzucił w moją stronę jabłko.Czerwone,okrągłe i ogromne jabłko.Spojrzałam na niego zdziwiona.Po co przyniósł mi ten owoc?Przecież nawet nie myślałam o jedzeniu.Nie miałam na to czasu.Za bardzo skupiałam się na więzi,która łączyła mnie i moją przyjaciółkę,o której wiedzieli tylko nasi przyjaciele.

-Od kilku godzin nic nie jadłaś-odpowiedział tak,jakby czytał w moich myślach-nie powinnaś się zagładzać zwłaszcza,że potrzebujesz energii,aby wiedzieć coś o Marry.
-Jeśli o nią pytasz,to nic się nie zmieniło-westchnęłam-nie chce mnie wpuścić do swoich myśli.

-Znasz ją,więc wiesz,że ona zawsze była sprawiedliwa i nie lubiła oszukiwać.Nawet,gdy nie nauczyła się na kartkówkę…-westchnął i usiadł blisko mnie,przy drzewie.

-Martwisz się o nią?-zapytałam głupio.Przecież wiedziałam,że tak.W końcu znali się wiele lat i byli tak samo dla siebie bliscy.Może nawet bardziej.Widziałam jak ona na niego działała.Kiedy ją widział był bardzo szczęśliwy,a gdy nie widział jej przez większość czasu…jednym słowem coś do niej czuł i chyba powinnam jej to powiedzieć.

-Tak-przyznał-Moja Mała przyjaciółeczka,sama w tym ogromnym lesie,pełnym nieznanego nikomu niebezpieczeństwa i…

-No cześć lovelaski-krzyknął Joe.No świetnie jeszcze tego tu brakowało…Teraz na pewno się nie skoncentruję…

-Jest już późno-powiadomił nas-chodźcie do namiotu-spojrzał na moją minę-jeżeli chcemy jej pomóc…musimy się wyspać.


______________Trzy dni później____________



Dochodziła już godzina,o której Marry miała już być.Wszyscy tu zebrani się martwili.

-Nic jej nie będzie kochanie-pocieszał jej matkę Pan Blood.
Ale ja wiedziałam,że coś jest nie tak.Straciłam z nią więź na dwa dni,ale nie dawno ją odzyskałam,więc musiała być blisko.Tylko coś mi tu nie grało.

-Aghata-podszedł do mnie Max-wyczuwasz coś?-spytał.
-Nie-westchnęłam smutno-już próbowałam,ale…Chwila! Coś mam!-zaczęłam się cieszyć jak głupia,ale kiedy się dowiedziałam co czułam…natychmiast się przeraziłam.
-Musicie ją szukać!-zaczęłam krzyczeć-Coś jest nie tak!Ona się boi…pierwszy raz! Ratujcie ją!

I jakby zaczął się ukłaniać.

-Panie-zwrócił się do niego Pan Blood-Czy coś się stało?.Ten jednak spojrzał się na niego wkurzony i powiedział:
-Łowcy wtargnęli na nasz teren i chcą zabić twoją córkę.
Kiedy skończył mówić prawie zemdlałam.Co?!Jak to chcą zabić Marry? Dlaczego?
-To nie możliwe-zawiesił się jej ojciec-przecież cały teren był obserwowany przez strażników…
-Dlaczego?-wtrąciłam się do ich rozmowy.Wiem,że nie powinnam,ale moja ciekawość zwyciężyła.
-Chcą zemsty…

__________________________________________________________________
I jak podoba wam się rozdział?Mam nadzieję,że był w miarę…
Wiem,że mało się dzieję,ale tak miało być.Prawdziwa akcja się dopiero zacznie…JUŻ za tydzień pojawi się rozdział z perspektywy Marry.Jesteście  ciekawi co się jej stało?Czekam na wasze pomysły w komentarzach…


4 komentarze:

  1. Ty.... Dlaczego akurat za tydzień?
    Nie dałoby się tego trochę przyśpieszyć?
    Brakowało mi tutaj jakieś fajnej odzywki Aghaty albo Joe :P
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie wiem,bo na ten tydzień mam dwa sprawdziany i nie wiem jeszcze w jakim czasie to wszystko ogarnę.
      Istnieje prawdopodobieństwo,że rozdział pojawi się w środę lub piątek.
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  2. Jezu, za co chcą zemsty?o.O pisz szybko, bo właśnie zostawiłaś mnie w niepewności!:) do zobaczenia i weny ;*

    OdpowiedzUsuń